Beskidy MTB Trophy oczami nowicjusza
Źródło: Paulina Capanda
25 Jun 2015 17:35
tagi:
Gomola, Beskidy, Istebna, Beskidy MTB Trophy
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Jeszcze miesiąc temu wszyscy niecierpliwie czekali na 4. czerwca i początek 4-dniowych zmagań na MTB Trophy. Sama psychicznie nastawiałam się na pogodowy armagedon (jak na Trophy przystało) i na kilka dramatycznych chwil. Moja niepewność i poziom adrenaliny były spotęgowane dodatkowo faktem, że czekała mnie pierwsza w życiu etapówka, pierwszy w życiu taki dystans w tempie wyścigowym (zwłaszcza II etap i prawie 70 km napawały trwogą) oraz pierwsze ściganie w PRAWDZIWYCH górach w tym roku. Jak się później okazało tych pierwszych razów przez te 4 dni było jeszcze kilka – pękło kilka granic, które siedziały w głowie, ale jak się okazało, nie taki diabeł straszny.

Niepewna swoich możliwości i reakcji organizmu na takie "testy siły i psychiki" byłam już prawie przygotowana na najgorsze, dodatkowo sporo się nasłuchałam jak to się "dostaje po tyłku" na Trophy, więc generalnie słowa pocieszenia można było policzyć na palcach jednej ręki, ale jak się powiedziało A, to trzeba też powiedzieć B. Na szczęście w tym roku pogoda postanowiła zrobić niespodziankę i uraczyć wszystkich upalną, słoneczną aurą. Sam organizator w jednym z postów na FB napisał "MTB Tropic" - chyba sam nie wierząc w to, co się dzieje. Można powiedzieć z deszczu pod rynnę, a raczej z deszczu do pieca.

Ale wiecie co? Mimo tego strachu, świadomości tego, że będzie ciężko, że będzie bolało, że pewnie nie raz na trasie uznam, że to nie moje miejsce i jak zwykle porwałam się z motyką na słońce - bardziej wyraźne było to uczucie ekscytacji, ciekawości, tej chęci sprawdzenia siebie, organizmu no i też swojej głowy, która jak się później okazało sama jechała ostatnie etapy, bo ciało już odmawiało współpracy.

opis

Cały wesoły domek GTA ulokowany około 2 km od startu, już od poprzedniego wieczoru tętnił życiem: rozmowy, analiza trasy, ostatnie grzebanie przy rowerach, wieszanie numerków startowych. Muszę przyznać, że widok naszej rowerowej stajni napawał optymizmem, a ludzie? Pełna mobilizacja! Czarny humor i przywoływanie wspomnień z poprzednich edycji dodatkowo podkręcały atmosferę.

Stage I. Czantoria. No to go! Już pierwszego ranka okazało się, że w kuchni miejsca jakby za mało na tyle ludzi z rowerowym ADHD, ale szybko każdy odnalazł się w nowej sytuacji i raz, dwa wszyscy byli już zwarci i gotowi by ruszyć na start pierwszego etapu.

Jest ciepło, przyjemnie, widzę znajome twarze to tu, to tam. Fajnie jest się spotkać z ludźmi z innych części Polski po dłuższym czasie, bowiem mimo znacznej odległości łączy nas wszystkich jedno - miłość do MTB. I właśnie w miejscach i sytuacjach takich jak ta wszyscy stają się jedną, wielką rodziną (dla tych nie-rowerowych pewnie "nienormalną" rodziną).

Trasy tego etapu niby znane, jechałam nimi już tyle razy, więc myślę sobie, że nic nie powinno mnie specjalnie zaskoczyć, a jednak udało się organizatorowi dołożyć jakieś kawałki, na których ma opona nigdy wcześniej nie postała. Jednak pierwsze zaskoczenie przyszło już po starcie, kiedy poczułam się jakbym stała w miejscu, i choć na liczniku widać było ponad 30km/h, to inni mnie wyprzedzali i wyprzedzali… Serio? Już tak od samego początku mam iść w trupa? „Nie, nie… jeszcze 3 dni, nie ma co szaleć, bo umrę po 20 km”- pomyślałam i tak też zrobiłam. Etap wspominam jako optymalny na pierwszy dzień. Oczywiście nie obyło się bez pomylenia trasy (ot, taki mój standard) i tak z tabliczki „1 km do bufetu” nagle znalazłam się kilka km dalej, i ze względu na brak wody czekało mnie nadrabianie trasy, by jednak się na niej pojawić (dziękuję wszystkim którzy mijając mnie mówili, że to wrong way jest). Najbardziej wymagające okazało się dla mnie ostatnie 5 km – zmęczenie, leśne single, korzenie, strome, sztywne, krótkie podjazdy i na koniec super zjazd do miasteczka. Bardzo przyjemne uczucie, kiedy widząc już kątem oka metę wjeżdżam na stromy techniczny zjazd i mimo szeptu rozsądku „ups, może jednak zejść?”, gdy widzę, że część teamowiczów, którzy dojechali wcześniej, czeka na dole, że ktoś krzyczy moje imię – no to co, ja nie zjadę? Poszło. Ostatecznie udało mi się dojechać do mety na 4 miejscu w K2 z około 5 min straty do Czeszki, Lenki Vancurovej. Dodatkowo ujechaliśmy tego dnia z Łukaszem i Danielem 3. miejsce w MIXie na dystansie mega, więc tym bardziej 1. etap można było uznać za udany.

opis

Stage II. Rysianka. Drugi etap dostarczał wszystkim już zdecydowanie więcej "zmartwień". Dystans mega miał 66 km i 2200 up. Takie trochę mego-giga, jak dla mnie. Zameldowaliśmy się wszyscy na linii startu pomimo faktu, że już dało się odczuć w nogach dzień poprzedni. Do 26 km wszystko miało iść gładko; trochę w górę, trochę w dół - tak też było. Tego dnia la creme de la creme rozpoczęła się od podjazdu na Rysiankę. W górę i w górę... jadę, jadę i końca nie widać. Dodatkowo już po kilkunastu km współpracy odmówił Garmin, więc resztę dystansu przyszło mi jechać "na oko", raz na jakiś czas pytając kolegów i koleżanki: „daleko jeszcze?”. Muszę przyznać, że na końcówce podjazdu przed rozjazdem mega/classic jak zobaczyłam, że classic jeszcze jedzie stromo w górę, łączyłam się z nimi w bólu. Na szczęście mega odbijało w lewo i rozpoczynało przyjemny zjazd. O dziwo, mimo tego dystansu i przewyższeń, ten etap okazał się dla mnie tym najbardziej przyjemny- przejechany przy dobrym samopoczuciu, zjazdy pokonywane bez większych problemów, ale przyczyną tego może być fakt, że skończyły mi się klocki i siłą rzeczy trzeba było poruszać się nieco szybciej.

opis

Stage III. Najgorzej. Dopadło mnie mocne zmęczenie po 2. pierwszych dniach- nogi, ręce, kręgosłup, niby moje, ale jakieś takie nieposłuszne. Już po starcie i pierwszych 500m wiedziałam, że to będzie dłuuugi dzień. Upał niemiłosierny, kilometrów znacznie mniej niż wczoraj, ale nie było to pocieszające. Wszystkie podjazdy wymagały tu ogromnego samozaparcia, jechała już tylko głowa. Generalnie słabo pamiętam ten etap, w pamięci utkwiła mi tylko końcówka i stromy podjazd na "dobicie". Jadąc już resztkami sił, widząc te małe ludziki gdzieś tam w górze, myślałam tylko o tym, że to już prawie koniec. Na mecie kilka minut wcześniej zameldował się Sufa, więc na koniec udało się zrobić małe mistrzostwa drugiego planu na pamiątkowym obrazku.

opis

Stage IV. The End. Plan na ostatni dzień był chyba dla większości osób podobny – dojechać bezpiecznie do mety i wykorzystać resztki sił jakie jeszcze zostały. Niedzielne przedpołudnie było równie upalne jak poprzednie dni, ale na trasie było jakoś bardziej nerwowo. Już kilka km po starcie mijam Łukasza, który próbuje coś naprawić w rowerze. Na zjazdach też daje się zauważyć, że ludzie chyba nieco szybciej chcą się znaleźć na mecie. Przez większość trasy miałam w głowie, że oby tylko dojechać na Cieńków i potem już będzie dobrze. I było. Jeszcze tylko podjazd pod Pałacyk Prezydencki i już w dół.

opis

Meta! Cóż za genialne uczucie, kiedy Twój sponiewierany tymi 4 dniami organizm widzi te wyczekaną kreskę, a po przejechaniu dostaje pierwszą koszulkę Finishera, która nagle staje się najcenniejszym elementem w mojej szafie. Gdyby ktoś rok temu mi powiedział, że przejadę w tym sezonie Trophy, i to nawet nie najgorzej, to postukałabym się w czoło. Przecież rok temu walczyłam o życie jeżdżąc dystans mini na BM. Jak widać warto: warto podnosić poprzeczkę, warto optymistycznie patrzeć na nowe wyzwania. Warto też otaczać się pozytywnymi ludźmi, którzy podobnie jak Ty czują „to coś”, co daje jazda na rowerze, rozumieją czym jest to pozytywne zmęczenie, adrenalina, czym jest walka z samym sobą i swoimi słabościami na trasie. Warto też, cały czas dobrze się przy tym bawić. I wiecie co? Mimo tego całego zmęczenia, bólu całego ciała, po przejechaniu mety na równi z radością pojawił się lekki smutek – smutek, że to już koniec. Wrócimy za rok!

opis


Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.